czwartek, 18 października 2018

05.10.2013 09:27 Nieodzowne wyparcie polskości.

posłowie do "Blitzkrieg Sikorskiego"
Nad Imperium Brytyjskim onegdaj nie zachodziło słońce. Ale by tak mogło się stać język angielski musiał królować w sercach poddanych Elżbiety I. Gdy Wielka Brytania wkraczała na zamorskie ziemie pokonując hiszpańską armadę od wieków pielęgnowała dyshonor posługiwania się obcą mową. Wieczna niezgoda na dominację Francji wytworzyła u Brytyjczyków odruch odrzucenia języka którym posługiwała się arystokracja kontynentalnej Europy. Gdyby nie owa wojna kulturowa pewnie nie dowiedzielibyśmy się nigdy co można osiągnąć hołdując wyłącznie własnej kulturze. Brytyjski arystokrata nie umiał mówić po francusku, choć polski szlachcic traktował nierzadko francuski jako drugi język. Francuski był modny na salonach, taktownie było wtrącić coś w zdanie, coś ukwiecić aby podkreślić wyrafinowany smak. Brytyjczycy jedli zaś paskudne posiłki i posługiwali się paskudną mową.
Dziś świat niemal cały angielskiego uczy w szkołach. Posługują się nim czasopisma naukowe. Biznes Chińczycy i Hindusi robią po angielsku i gdyby dziś ktoś kazał im to robić po francusku pukali by się po głowach. Nie przeszkadza to jednak tym wielkim narodom dbać o swoją własną kulturę, swą kinematografię. Gdy w Polsce powstają antypolskie gnioty Chiny produkują filmy klasy światowej z zapierającymi dech scenami batalistycznymi. Indie zaś swoim Bollywood promują radość życia, własną religię czy tradycję. Kraje wielkich nierówności społecznych które zdolne są tak ekspresyjnie promować własną kulturę przetrwają i nie zgniecie ich globalizm.

Mechanik
Pierwszy raz z wyparciem polskości spotkałem się dwie dekady temu w Wiedniu. Pojechałem z kolegą po część samochodową do jego znajomych. Jak się okazało owi znajomi byli znajomi tylko w Polce, gdy zaś Polacy zawitali w Austrii byli nieznajomymi. Musieliśmy radzić sobie sami. Zeszło nam cały dzień na poszukiwanie deficytowego elementu napędu Volvo. Udało się i owszem a przy okazji mieliśmy styczność z przygodnymi austriackimi janczarami. Byli to dwaj mechanicy polskiego pochodzenia którzy zohydzali sobie kraj pochodzenia w sposób godny janczara. Bałem się że gdy wypowiem zdanie w obronie Polski to utopią nas w Dunaju. Nigdy wcześniej ani później nie słyszałem tylu pomyj wylewanych na starą ojczyznę. Gdy wracaliśmy ze znajomym próbowaliśmy ich tłumaczyć że tak muszą aby potrafili żyć w tym niegościnnym mieście dla Polaków. Taki sposób na przetrwanie oglądany z bliska odbija swoje piętno na obserwatorze. Uświadamia jak wiele trzeba odrzucić aby móc żyć w zgodzie z samym sobą gdzieś tam z dala od rodzinnego domu, od mowy lat dziecięcych. My zaś staliśmy się katalizatorem wyzwalającym reakcję obronną, a że nijak nie dało się nas przyporządkować do ludzi odrażających zmuszeni byliśmy słuchać ordynarnego wyparcia polskości.

Chrzestny
Wersję lajt wyparcia polskości stosował mój chrzestny który wyemigrował do Niemiec. Budował w sobie wielkość Goethe'go, upajał się jego krągłymi zdaniami zupełnie dyskwalifikując Mickiewicza, Słowackiego i Sienkiewicza. W ślad za zachwytem nad literaturą szedł zachwyt nad słowotwórstwem technicznym. Wyrażał swój podziw jak w jednym wyrazie można zawrzeć tyle znaczeń. Dla przykładu najdłuższy wyraz świata brzmi: Rindfleischetikettierungsueberwachungsaufgabenuebertragungsgesetz.
W przeciwieństwie do mechaników chrzestnego znałem od maleńkości i nie miał on powodów do antypolskiej nienawiści. Absolwent UJ, przedsiębiorca który radził sobie nawet w czasach komuny . Tą nienawiść wmówił sobie aby pozostać w zgodzie z samym sobą, aby uniknąć dysonansu. Wdrukował w siebie miłość do obcego kraju przez pragnienie wolności, uczciwości i godnego życia.

Informatyk.
Zawód informatyka z konieczności operuje językiem angielskim. Komendy, kwerendy, FAQ wszystko to staje się dostępne gdy czytelnik radzi sobie w obcym języku. Ale z tej konieczności często rodzi się fascynacja. Aby spełniać swe marzenia z dzieciństwa realizacji dawnych podróży palcem po globusie staje się poliglotą, Europejczykiem. Jego polskość ogranicza się jedynie do Pacanowa gdzie kozy kują a prawdziwe życie jest hen hen za górami za lasami i siedmioma morzami. Nic to że żyje, mieszka i pracuje w dawnej stolicy Polski, w centrum technologicznym, skoro j. polski to prowincja to jakieś nieporozumienie. Żyć w Polsce ale jako Europejczyk, wyparcie polskości autochtona. Zerwanie łańcucha pokoleń, zerwanie z wiarą, wolność od czegoś co uwiera, nie zaś wolność do czegoś co tłumaczy nasze miejsce na ziemi.

Bloger.
Jak zauważył komentator Szaweł (//norwid.neon24.pl/post/85091,jak-sie-robi-nagrode-nobla#comment_738870) pan Zbigniew Dylewski w skądinąd w wybornym teksie na temat społecznego kryterium prawdziwości w nauce użył wyparcia polskości do wytłumaczenia dysonansu poznawczego. Nie potrafił on zaakceptować że coś dobrego może być z Polski, a świat jest tak wielki i wspaniały, tak wspaniała jest jego nowa ojczyzna że Piętaszek stał się Kalim, a Sienkiewicz stał się Danielem Defoe. Ale powiedzmy sobie szczerze cóż dobrego mogło narodzić się w Polsce, albo cóż dobrego może pochodzić z Betlejem? Wzgarda i odrzucenie czyż nie to konstytuuje również dzieło zbawienia? „Wzgardzony i mąż boleści, na którego widok odwracają się oczy” pisze starotestamentowy prorok Izajasz. Podobnie wzgardzona ojczyzna, wzgardzony dom daje ukojenie w polskiej mowie.
Wanda Zwinogrodzka stwierdza że Sławomir Mrożek uciekał od Polski przez kolejne kraje i kontynenty, by w chwili, gdy po wylewie został dotknięty afazją, wrócić do wspomnień dzieciństwa i młodości, bo dopiero ich spisanie (pt. „Baltazar") pozwoliło mu odzyskać umiejętność posługiwania się językiem. Ojczystym oczywiście, znajomości obcych – biegłej niegdyś – nie zdołał odtworzyć. (źródło: //niezalezna.pl/45996-uwiezieni-w-jezyku)
Bloger polonus dziś to osoba która wraca do równowagi z samym sobą. Do swojego wytłumaczenia miejsca na świecie, ale takiego które nie zabije jego własnej duszy, sensu istnienia.
Cieszy pisanie i komentowanie polonusów bo to nie tylko lekarstwo dla nich ale również dla rodaków w kraju którzy podróżują po świecie razem z nimi, którzy dają im kotwicę aby nie wciągnęła ich trąba powietrzna, ani nie zakrzyczał blaszany bębenek i cymbał brzmiący.

Stawiam więc pytanie. Co bardziej należy nam cenić, historię własną czy cudzą, chwałę naszych przodków czy cudzych, odkrycia naukowe polskie czy zagraniczną praktykę?
Ja nie potrafię pogodzić się z pomniejszaniem dokonań hetmana Tarnowskiego, ministra Szeremietiewa czy nawet generała Sikorskiego. Dlatego też pomimo niewątpliwego wpływu jaki wywarł na świat nafciarz Rockefeller zawsze będę pamiętał że jego sukces jest przeciwieństwem działań Łukasiewicza, jego branżowego protoplasty. Gdy Rockefeller wykańczał konkurencje w USA, nawet swojego brata, Łukasiewicz dzielił się własnymi rozwiązaniami z innymi przedsiębiorcami budując małopolską wspólnotę idei i działania. Dokładnie z tych samych powodów taboryci Jana Husa chrzczeni czeską biblią diabła (//pl.wikipedia.org/wiki/Codex_Gigas) z taką lubością bronili się przed katolickim rycerstwem mordując cały przekrój społeczny, a nie jedynie wojaków strony przeciwnej. Czyżby ludobójstwo Jana Żiżki było dziś źródłem peanów na temat strategii wojennej? Doprawdy nie godzi się stawiać hetmana Tarnowskiego obok takiego zwyrodnialca, choć bezsprzecznie tabor w połączeniu z chorwacką jazdą i wojskowym kodeksem zapewniły na dwa wieki względne bezpieczeństwo Rzeczypospolitej.

Nadymania się uniknąć nie sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz