Nad Imperium Brytyjskim onegdaj nie zachodziło słońce. Ale by tak mogło się stać język angielski musiał królować w sercach poddanych Elżbiety I. Gdy Wielka Brytania wkraczała na zamorskie ziemie pokonując hiszpańską armadę od wieków pielęgnowała dyshonor posługiwania się obcą mową. Wieczna niezgoda na dominację Francji wytworzyła u Brytyjczyków odruch odrzucenia języka którym posługiwała się arystokracja kontynentalnej Europy. Gdyby nie owa wojna kulturowa pewnie nie dowiedzielibyśmy się nigdy co można osiągnąć hołdując wyłącznie własnej kulturze. Brytyjski arystokrata nie umiał mówić po francusku, choć polski szlachcic traktował nierzadko francuski jako drugi język. Francuski był modny na salonach, taktownie było wtrącić coś w zdanie, coś ukwiecić aby podkreślić wyrafinowany smak. Brytyjczycy jedli zaś paskudne posiłki i posługiwali się paskudną mową.
Dziś świat niemal cały angielskiego uczy w
szkołach. Posługują się nim czasopisma naukowe. Biznes Chińczycy i
Hindusi robią po angielsku i gdyby dziś ktoś kazał im to robić po
francusku pukali by się po głowach. Nie przeszkadza to jednak tym
wielkim narodom dbać o swoją własną kulturę, swą kinematografię. Gdy w
Polsce powstają antypolskie gnioty Chiny produkują filmy klasy światowej
z zapierającymi dech scenami batalistycznymi. Indie zaś swoim Bollywood
promują radość życia, własną religię czy tradycję. Kraje wielkich
nierówności społecznych które zdolne są tak ekspresyjnie promować własną
kulturę przetrwają i nie zgniecie ich globalizm.
Mechanik
Pierwszy raz z wyparciem polskości
spotkałem się dwie dekady temu w Wiedniu. Pojechałem z kolegą po część
samochodową do jego znajomych. Jak się okazało owi znajomi byli znajomi
tylko w Polce, gdy zaś Polacy zawitali w Austrii byli nieznajomymi.
Musieliśmy radzić sobie sami. Zeszło nam cały dzień na poszukiwanie
deficytowego elementu napędu Volvo. Udało się i owszem a przy okazji
mieliśmy styczność z przygodnymi austriackimi janczarami. Byli to dwaj
mechanicy polskiego pochodzenia którzy zohydzali sobie kraj pochodzenia w
sposób godny janczara. Bałem się że gdy wypowiem zdanie w obronie
Polski to utopią nas w Dunaju. Nigdy wcześniej ani później nie słyszałem
tylu pomyj wylewanych na starą ojczyznę. Gdy wracaliśmy ze znajomym
próbowaliśmy ich tłumaczyć że tak muszą aby potrafili żyć w tym
niegościnnym mieście dla Polaków. Taki sposób na przetrwanie oglądany z
bliska odbija swoje piętno na obserwatorze. Uświadamia jak wiele trzeba
odrzucić aby móc żyć w zgodzie z samym sobą gdzieś tam z dala od
rodzinnego domu, od mowy lat dziecięcych. My zaś staliśmy się
katalizatorem wyzwalającym reakcję obronną, a że nijak nie dało się nas
przyporządkować do ludzi odrażających zmuszeni byliśmy słuchać
ordynarnego wyparcia polskości.
Chrzestny
Wersję lajt wyparcia polskości stosował
mój chrzestny który wyemigrował do Niemiec. Budował w sobie wielkość
Goethe'go, upajał się jego krągłymi zdaniami zupełnie dyskwalifikując
Mickiewicza, Słowackiego i Sienkiewicza. W ślad za zachwytem nad
literaturą szedł zachwyt nad słowotwórstwem technicznym. Wyrażał swój
podziw jak w jednym wyrazie można zawrzeć tyle znaczeń. Dla przykładu
najdłuższy wyraz świata brzmi:
Rindfleischetikettierungsueberwachungsaufgabenuebertragungsgesetz.
W przeciwieństwie do mechaników
chrzestnego znałem od maleńkości i nie miał on powodów do antypolskiej
nienawiści. Absolwent UJ, przedsiębiorca który radził sobie nawet w
czasach komuny . Tą nienawiść wmówił sobie aby pozostać w zgodzie z
samym sobą, aby uniknąć dysonansu. Wdrukował w siebie miłość do obcego
kraju przez pragnienie wolności, uczciwości i godnego życia.
Informatyk.
Zawód informatyka z konieczności operuje
językiem angielskim. Komendy, kwerendy, FAQ wszystko to staje się
dostępne gdy czytelnik radzi sobie w obcym języku. Ale z tej
konieczności często rodzi się fascynacja. Aby spełniać swe marzenia z
dzieciństwa realizacji dawnych podróży palcem po globusie staje się
poliglotą, Europejczykiem. Jego polskość ogranicza się jedynie do
Pacanowa gdzie kozy kują a prawdziwe życie jest hen hen za górami za
lasami i siedmioma morzami. Nic to że żyje, mieszka i pracuje w dawnej
stolicy Polski, w centrum technologicznym, skoro j. polski to prowincja
to jakieś nieporozumienie. Żyć w Polsce ale jako Europejczyk, wyparcie
polskości autochtona. Zerwanie łańcucha pokoleń, zerwanie z wiarą,
wolność od czegoś co uwiera, nie zaś wolność do czegoś co tłumaczy nasze
miejsce na ziemi.
Bloger.
Jak zauważył komentator Szaweł (//norwid.neon24.pl/post/85091,jak-sie-robi-nagrode-nobla#comment_738870)
pan Zbigniew Dylewski w skądinąd w wybornym teksie na temat społecznego
kryterium prawdziwości w nauce użył wyparcia polskości do wytłumaczenia
dysonansu poznawczego. Nie potrafił on zaakceptować że coś dobrego może
być z Polski, a świat jest tak wielki i wspaniały, tak wspaniała jest
jego nowa ojczyzna że Piętaszek stał się Kalim, a Sienkiewicz stał się
Danielem Defoe. Ale powiedzmy sobie szczerze cóż dobrego mogło narodzić
się w Polsce, albo cóż dobrego może pochodzić z Betlejem? Wzgarda i
odrzucenie czyż nie to konstytuuje również dzieło zbawienia? „Wzgardzony
i mąż boleści, na którego widok odwracają się oczy” pisze
starotestamentowy prorok Izajasz. Podobnie wzgardzona ojczyzna,
wzgardzony dom daje ukojenie w polskiej mowie.
Wanda Zwinogrodzka stwierdza że Sławomir
Mrożek uciekał od Polski przez kolejne kraje i kontynenty, by w chwili,
gdy po wylewie został dotknięty afazją, wrócić do wspomnień dzieciństwa
i młodości, bo dopiero ich spisanie (pt. „Baltazar") pozwoliło mu
odzyskać umiejętność posługiwania się językiem. Ojczystym oczywiście,
znajomości obcych – biegłej niegdyś – nie zdołał odtworzyć. (źródło: //niezalezna.pl/45996-uwiezieni-w-jezyku)
Bloger polonus dziś to osoba która wraca
do równowagi z samym sobą. Do swojego wytłumaczenia miejsca na świecie,
ale takiego które nie zabije jego własnej duszy, sensu istnienia.
Cieszy pisanie i komentowanie polonusów bo
to nie tylko lekarstwo dla nich ale również dla rodaków w kraju którzy
podróżują po świecie razem z nimi, którzy dają im kotwicę aby nie
wciągnęła ich trąba powietrzna, ani nie zakrzyczał blaszany bębenek i
cymbał brzmiący.
Stawiam więc pytanie. Co bardziej należy
nam cenić, historię własną czy cudzą, chwałę naszych przodków czy
cudzych, odkrycia naukowe polskie czy zagraniczną praktykę?
Ja nie potrafię pogodzić się z
pomniejszaniem dokonań hetmana Tarnowskiego, ministra Szeremietiewa czy
nawet generała Sikorskiego. Dlatego też pomimo niewątpliwego wpływu jaki
wywarł na świat nafciarz Rockefeller zawsze będę pamiętał że jego
sukces jest przeciwieństwem działań Łukasiewicza, jego branżowego
protoplasty. Gdy Rockefeller wykańczał konkurencje w USA, nawet swojego
brata, Łukasiewicz dzielił się własnymi rozwiązaniami z innymi
przedsiębiorcami budując małopolską wspólnotę idei i działania.
Dokładnie z tych samych powodów taboryci Jana Husa chrzczeni czeską
biblią diabła (//pl.wikipedia.org/wiki/Codex_Gigas) z taką lubością
bronili się przed katolickim rycerstwem mordując cały przekrój
społeczny, a nie jedynie wojaków strony przeciwnej. Czyżby ludobójstwo
Jana Żiżki było dziś źródłem peanów na temat strategii wojennej?
Doprawdy nie godzi się stawiać hetmana Tarnowskiego obok takiego
zwyrodnialca, choć bezsprzecznie tabor w połączeniu z chorwacką jazdą i
wojskowym kodeksem zapewniły na dwa wieki względne bezpieczeństwo
Rzeczypospolitej.
Nadymania się uniknąć nie sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz