Wyborny tekst Jacka Bartyzela na temat źródeł przemocy.
Wiedza która z pewnością przyda się podczas rozmów na tematy
współczesnej polityki.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pewna Pani, o wyraziście lewicowych i antyklerykalnych
poglądach, zgorszyła się bardzo wyrażeniem przeze mnie aprobaty dla
apelu o czynne przeciwstawianie się palikotyzmowi. Uznając mnie za
brutala kochającego przemoc, „filozoficznie” skonstatowała: „po
konserwatystach trudno spodziewać się czegoś innego”.
Mojej oponentce gratuluję błogostanu: jakież to przyjemne móc to, co
„nieprzyjemne”, odsunąć od siebie i zidentyfikować wyłącznie z
politycznym wrogiem. Lecz co do meritum, grubo się ona myli: tego
samego, co po konserwatystach, trudno nie spodziewać się po kimkolwiek
innym; akurat pod tym względem konserwatyści nie różnią się od
liberałów, demokratów, socjalistów, nacjonalistów, komunistów, faszystów
i kogokolwiek innego, może jedynie nieco większą, więc bardziej
realistyczną, samowiedzą, że siła i przemoc są nieusuwalnym składnikiem
ludzkiej egzystencji. W mitologii greckiej rodzeństwo Bia (Przemoc) i
Kratos (Siła) nie bez powodu są egzekutorami w pierwszej dotyczącej
bezpośrednio ludzi konfrontacji bogów olimpijskich z tytanem
Prometeuszem, który ulepił człowieka z gliny pomieszanej ze łzami.
Tę nieprzyjemną prawdę usiłuje się oczywiście zagłuszyć, zaciemnić,
zagadać – ulubionymi zwłaszcza przez demoliberałów – frazesami o gouvernement par la discussion, perswazji, dialogu, demokracji deliberatywnej, ale to tylko werbalna młockarnia, mowa-trawa jak cymbał brzmiąca i jak miedź brzęcząca,
bo władza – każda władza, przynajmniej w dłuższej perspektywie –
wyrasta z lufy karabinu (w czym akurat przewodniczący Mao się nie
mylił). Fakt: przekonywanie, perswazja są piękniejsze i szlachetniejsze
niż siła i przemoc: mitologiczna Peitho (Namowa) była wdzięczną
i powabną Okeanidą, mającą wprowadzać efebów w wiek męski, wiek
politycznej dojrzałości i odpowiedzialności, a jej działanie w polis unaocznił tak wzniośle Ajschylos w Błagalnicach,
przedstawiając, jak król Pelasgos namawia (skutecznie) współobywateli
Argos do udzielenia azylu Danaidom i niewydawania ich na śmierć
Egipcjanom, nie ukrywając przy tym, że wiąże się to z ryzykiem wojny i
zagłady miasta. Lecz Peitho może działać tylko w społeczeństwie, które jest autentyczną, więc homogeniczną, wspólnotą (koinonia, communio), zgromadzeniem (ekklesía) osób wierzących w te same, wieczyste i pochodzące od bogów (nomoi theiou) zasady prawa naturalnego, i bardziej bojących się gniewu bożego w razie ich przestąpienia aniżeli śmierci. Jakże zatem Peitho może działać, kiedy koinonia się rozpada, kiedy ekklesía
ulega totalnej dezintegracji przez wtargnięcie w jej serce wrogów
gorszych niż barbarzyńcy, bo otwarcie negujących prawo naturalne i
dążących do jego unicestwienia, tym samym zaś znicestwienia społeczeństwa? Kiedy pozycje zostały zajęte, daremne są rozmowy (Henry de Montherlant, Port-Royal).
Siła, przemoc, rozlewanie krwi ludzkiej były, są i będą niemożliwe do
uniknięcia z powodu upadku grzechowego człowieka i skaleczenia tym
samym jego natury; jeśli ktoś nie może ścierpieć teologicznego języka, a
mimo to nie chce zamykać oczu na rzeczywistość, może to sobie nazwać problematycznością
natury ludzkiej, a i tak wyjdzie na to samo. Nawet ludobójcze rzezie
sadystycznych despotów są jedynie wtórną konsekwencją tego pierwszego
upadku, „dorzucaniem” do grzechu pierworodnego: my rzucamy tylko plamy na plamy, jeden Adam zbrukał czystość śnieżną (J. Donoso Cortés). Carl Schmitt zaś, w swoim najkrótszym wykładzie ujmuje te konsekwencje tak: Adam i Ewa mieli dwóch synów: Kaina i Abla. Kain zabił Abla i założył państwo. Ta historia jeszcze się nie skończyła.
Ten wywód trzeba jednak postrzegać w świetle paradoksu dostrzeżonego
przez Donoso Cortesa, iż pierwszą ofiarę krwawą złożył Abel, i – co
osobliwe – ponieważ była krwawą, była miła Bogu, w przeciwieństwie do
bezkrwawej ofiary Kaina. Jeszcze bardziej osobliwe jest to, że Abel,
który przelewa krew na ofiarę przebłagalną, ma do jej przelewu wstręt i
ginie, bo nie chce przelać krwi zawistnego brata, Kain zaś, odmawiający
złożenia ofiary krwawej w celu przebłagalnym, lubi przelewać krew do
tego stopnia, że zabija brata. Ten ciąg paradoksów prowadzi Donoso
Cortesa do konkluzji, że przelewanie krwi jest oczyszczeniem lub zmazą
stosownie do celu, dla którego się dopełnia. Odkrycie tego warunku czyni
sprawiedliwego Abla i Kaina bratobójcę prefiguracjami dwóch civitates – civitas Dei i civitas terrena, które będą się zmagać ze sobą aż po kres dziejów: Abel
i Kain są typami dwóch tych miast, w których rządzą prawa przeciwne i
panują nieprzyjaźni sobie panowie, a z których się nazywa jedno miastem
Bożym, drugie miastem światowym, i pomiędzy którymi jest wojna,
nie dlatego, że w jednym przelewa się krew, a w drugim się nie przelewa,
ale ponieważ w jednym przelewa ją miłość, a w drugim zemsta; ponieważ w jednym ofiarowaną jest ona człowiekowi dla nasycenia jego namiętności, a w drugim Bogu na ofiarę przebłagalną.
Opatrzność Boża, która wszystko przewidziała i która nigdy nie łamiąc
ludzkiej woli, zawsze umie ją nagiąć do Swojej przedwiecznej mądrości i
zbawiennych planów, tak to jednak wszystko urządziła, że nikt na ziemi
nie może narzucić wszystkim własnej woli. Każda ludzka siła napotyka
przeszkodę w postaci przeciwsiły, każda przemoc spotyka się z kontrą
innej przemocy. Jest przeto przemoc zinstytucjonalizowana i przemoc
anarchiczna, przemoc silnych i przemoc słabych, przemoc Białych i
przemoc Czerwonych, przemoc religijna i przemoc antyreligijna, przemoc
ojcowska i przemoc synowska, przemoc żołnierza i przemoc partyzanta,
przemoc najeźdźcy i przemoc konspiratora, przemoc faszystowska i przemoc
antyfaszystowska, przemoc komunistyczna i przemoc antykomunistyczna,
przemoc kapitalisty i przemoc proletariusza, przemoc fizyczna i przemoc
symboliczna, przemoc etyczna i przemoc estetyczna (sekretem sztuki, wielkiej sztuki, wszelkiej sztuki – wyjawił Michel de Ghelderode – jest okrucieństwo)
– te antytezy można by mnożyć w nieskończoność, więc nie ma sensu dalej
ich wyliczać; wystarczy powiedzieć, że nikt nie może uniknąć lub
całkowicie wyrzec się przemocy, bo oznaczałoby to absolutne
nie-działanie, a więc samozagładę (taka jest właściwie logiczna
konsekwencja buddyjskiej doktryny ahinsy). Tego faktu,
zaznaczał Friedrich Meinecke, apoteozować nie należy, bo świadczy on
(wbrew Heglowi) nie o chytrości, lecz o słabości rozumu, ale nie brać go
pod uwagę i nie liczyć się z jego nieuniknionością, zwłaszcza w
polityce, jest po prostu głupotą.
Dopóki przeto istnieje świat, przemocy nie da się wyeliminować –
ateiści negujący stworzoność i skończoność świata mają więc gorzej, bo
dla nich ta okrutna i monotonna gra (Robert Michels) nie
skończy się nigdy. Przemoc można jedynie starać się powściągać,
kontrolować (do pewnego stopnia), ujmować w jakieś reguły i rygory.
Jedno, co pewne, bo poświadczone tysięcznymi przykładami, to to, że
najwięcej zła i cierpień przyczyniają – jeśli tylko, co nie daj więcej
Bóg!, zyskają wpływ na rzeczywistość – sentymentalni idealiści, marzący o
zupełnym wyeliminowaniu wszelkiej niesprawiedliwości (lub tego, co za
niesprawiedliwość uważają), bo ich przemoc, energetyzowana poczuciem
wielkości i szlachetności sprawy, traci wszelkie hamulce, staje się
przemocą nieokiełznaną, frenetyczną, pijaną szałem (podajcie mi szklankę krwi tyrana! – wołał Robespierre). Świat we Złem leży, jak czytamy u św. Jana Apostoła, świat ten cmentarzem z łez, krwi i błota
– dopowiada nasz wieszcz Krasiński, więc na tym padole nigdy wilk nie
legnie spokojnie obok jagnięcia, bo Królestwo Boże nie z tego jest
świata, acz na tym świecie należy o nie bojować.
Można-li więc przemoc jakkolwiek usensownić? Jakie jednak dystynkcje,
jakie kryterium rozróżnienia przemocy sensownej i godziwej od
irracjonalnie oszalałej znaleźć? Zdaje się, że jest tylko jedno: czy
przemoc jedynie niszczy, czy ocala? Destruuje czy konserwuje? Czyni
Nieporządek, czy zachowuje lub przywraca Porządek? Słowem, które dla
Greków wyrażało stan najstraszniejszy ze wszystkich, jakie tylko można
sobie wyobrazić, był Chaos – przeciwieństwo Kosmosu, czyli świata
uporządkowanego. I nie ulega wątpliwości, że nie było to partykularne
doświadczenie greckie, lecz elementarne przeświadczenie wszystkich
ludów, cywilizacji i epok, można więc uznać je za wyraz przechowanej
powszechnie mądrości perenialnej, jako zachowanego okruchu
Objawienia Pierwotnego. Geniusz grecki zdołał je tylko wyrazić z
olśniewającą przejrzystością, jako przejaw źródłowo boskiego Nous, jak zwłaszcza w tej oto formule Anaksagorasa: wszystkie rzeczy były razem pomieszane: aż doszedł Umysł, który dopiero nadał im porządek. Kiedy wszystko jest pomieszane, nie istnieje podział wertykalny „góra – dół”: Chaos jest horyzontalny i egalitarny. Nous przychodzi z góry, ustanawia więc hierarchię rzeczy. W przesławnym fragmencie Discurso sobre la dictadura Donoso Cortés wyjaśnia, dlaczego wobec konieczności dokonania wyboru pomiędzy dyktaturą szabli a dyktaturą sztyletu (czyli, tak czy owak, przemocą) wybiera tę pierwszą: ponieważ przychodzi ona „z góry”, a zatem pochodzi z rejonów czystszych i jaśniejszych. De Maistre miał po stokroć rację, wskazując, iż to Kat jest ultima ratio
społecznego Porządku, ale właśnie w nieodłącznej spójni z dwoma
legitymizującymi go i przekazującymi mu boską jurysdykcję filarami ordo: Papieżem i Królem. Tylko w tej mistycznej unii Kat jest persona sacra, bez niej to jedynie rakarz.
Wniosek narzuca się już mocą oczywistości: przemoc usprawiedliwiona, przemoc legitymowalna, to ta, która pochodzi z góry i dosięga burzycieli Ładu; przemoc, która pochodzi z dołu, z bagien i mokradeł pożądliwej części duszy, i która godzi w Ład, jest zawsze występkiem i zbrodnią.
Jacek Bartyzel
//www.legitymizm.org/nieuchronnosc-przemocy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz